Temat aborcji polaryzuje opinię publiczną w USA i jest istotnym elementem toczącej się kampanii prezydenckiej – twierdzi Ewa Kowalewska, prezes Human Life International Polska. W rozmowie z KAI przypomina m.in. historię ruchu pro-life w USA oraz mówi o tym, jak wygląda spór o obronę życia w tym kraju dwa lata po orzeczeniu Sądu Najwyższego stwierdzającego, że aborcja nie jest prawem gwarantowanym przez amerykańską Konstytucję.
Publikujemy treść rozmowy:
W USA trwa kampania prezydencka. Czy temat aborcji jest elementem tej kampanii?
Oczywiście, jest. Obie strony politycznego sporu poruszają ten temat. Prawo do aborcji i to w wydaniu ekstremalnym, aż do porodu, jest podstawowym elementem programu wyborczego i społecznego Partii Demokratycznej. To zasadniczo polaryzuje opinię publiczną.
Dlaczego temat aborcji ma takie znaczenie?
Problematyka ochrony ludzkiego życia i jego godności ma w Stanach Zjednoczonych głębszy kontekst. Amerykanie mają bardzo specyficzne pojęcie wolności. Używają nawet dwóch słów: freedom i liberty.
Freedom to taka zwyczajna wolność, swoboda działania, poglądów i samorealizacji.
Natomiast liberty to WOLNOŚĆ pisana dużymi literami. Tę wolność i te prawa zapewnia każdemu obywatelowi Konstytucja Stanów Zjednoczonych. Te prawa są nienaruszalne! O tę wolność obywatelską zadbali Ojcowie Amerykańskiej Konstytucji. Mieści się w niej nienaruszalna godność każdego człowieka, jego prawo do ochrony własnych wartości i własnej własności, prawo do swobody wyznania i głoszenia własnych poglądów. Pełna niezależność i suwerenność.
I tutaj właśnie odgrywa się obecna konfrontacja. Obrońcy życia stoją na stanowisku, że życie i godność człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci jest właśnie wyrazem liberty, niezbywalnym prawem każdego człowieka, którego zawsze należy szanować i ochraniać.
Tymczasem zwolennicy aborcji z Partii Demokratycznej z prezydentem Bidenem na czele usiłują promować zabijanie dzieci w łonach matek właśnie jako wyraz wolności wyboru, praw kobiet czy swobody w podejmowaniu decyzji co do własnego ciała. Problem w tym, że w sytuacji ciąży dziecko nie jest częścią ciała kobiety, a zabijanie człowieka, którego się nie chce, zwłaszcza niewinnego i bezbronnego, nie mieści się w pojęciu freedom. Na dodatek Sąd Najwyższy w swoim uzasadnieniu jednoznacznie stwierdził, że Konstytucja Stanów Zjednoczonych nie zawiera żadnego prawa do abortowania poczętego dziecka.
Uchylenie wyroku Roe vs. Wade w 2022 r. było historycznym sukcesem ruchu pro-life. Przypomnijmy, czego dotyczyła ta sprawa.
Kilka dni temu, 24 czerwca minęła druga rocznica historycznego orzeczenia Sądu Najwyższego USA w sprawie Dobbs. Przypomnę, że ostatecznie podważyło ono orzeczenie SN z 1973 roku w sprawie Roe przeciwko Wade, które odgórnie, na poziomie federalnym, narzuciło całym Stanom Zjednoczonym aborcję na żądanie kobiety, co najmniej do czasu przeżywalności poczętego dziecka poza łonem matki, co wówczas określano na 24 tygodnie ciąży, a w szczególnych przypadkach również później. To była decyzja 9 mianowanych sędziów SN – nikt nie pytał o zdanie obywateli, którzy wówczas w zdecydowanej większości byli przeciwko przerywaniu ciąży.
Sprawa była ewidentnie „spreparowana” przez feministyczne prawniczki, które posłużyły się prostą kobietą, Normą McCorway, która naiwnie podpisała im wszelkie upoważnienia. Nigdy nie dokonała aborcji, a o wyroku dowiedziała się z gazet. Sąd nawet jej nie przesłuchał. Znałam Normę i wiem, że marzyła o weryfikacji tej zakłamanej sprawy, ale to się nie udało. To orzeczenie SN funkcjonowało w USA przez 49 lat i kosztowało życie ok. 65 mln amerykańskich dzieci w łonach matek.
Decyzją Sądu Najwyższego w 2022 r. stare orzeczenie w sprawie Roe zostało anulowane. Należy podkreślić, że SN w swoim nowym orzeczeniu zdecydowanie zaznaczył, że nie ma czegoś takiego jak „konstytucyjne prawo do aborcji”. Nie zabronił też jej dokonywania. Przekazał jedynie prawo do podejmowania decyzji w tej sprawie legislaturom stanowym, które są wybierane w demokratycznych wyborach.
Jak zmieniła się sytuacja w USA po tym wyroku?
Sprawa została przekazana do decyzji przedstawicieli lokalnego społeczeństwa. No i się zaczęło. Prawie połowa stanów zdecydowanie ograniczyła możliwość dokonywania aborcji lub jej zakazała. Pierwszy był Teksas, który wprowadził ustawę „O biciu serca”, zakazującą przerwania ciąży, gdy u poczętego dziecka można już stwierdzić tętno, czyli od 7. tygodnia ciąży. Uratowano tysiące dzieci, a wiele stanów również wprowadziło to prawo. Ma ono także olbrzymi aspekt edukacyjny – każdy wie, że żywy człowiek ma bijące serce.
Niektóre stany wprowadziły jednak możliwość dokonywania aborcji na żądanie nawet aż do porodu, np. Nowy Jork. Od kilku już lat w USA u władzy są Demokraci, którzy mocno przesunęli się w lewo, a aborcję traktują jako podstawowy postulat wyborczy, przedstawiając ją jako „wolność wyboru”, „prawa reprodukcyjne”, „wyzwolenie kobiet” i „podstawową usługę opieki zdrowotnej”. Robią więc wszystko, co tylko możliwe, aby podważyć decyzję Sądu Najwyższego. Pomysły były różne, np. ustawianie aborcyjnych kontenerów w parkach narodowych czy dokonywanie jej w jednostkach wojskowych, które podlegają służbom federalnym. Promowano tzw. turystykę aborcyjną, szykanowano katolickie szpitale i pracodawców. Zezwolono na sprzedaż niebezpiecznej pigułki aborcyjnej (do 10. tygodnia ciąży) bez badania lekarskiego.
Aborcji nikt nie robi za darmo, za tym stoi potężny biznes aborcyjny, który jest popierany i dofinansowywany przez administrację Joe Bidena z kieszeni amerykańskiego podatnika w kraju i zagranicą, co nieustannie wywołuje protesty również w Izbie Reprezentantów.
Prezydent Biden gorąco popiera ekstremalną aborcję i przedstawia jako podstawowe prawo konstytucyjnej wolności Amerykanów. Nie przeszkadza mu to twierdzić, że jest katolikiem i publicznie przystępować do Komunii św., co jest olbrzymim zgorszeniem.
Zaczęto też szykanować obrońców życia. Po wyroku SN powstały bojówki, które napadają na centra pomocowe dla kobiet w ciąży oraz na parafie, najczęściej katolickie. Środki wybuchowe, dewastacje, pobicia, a policja i FBI udają, że tego nie widzą. To zresztą pokazuje, że zwolennicy aborcji traktują wszelką pomoc dla kobiet brzemiennych w trudnej sytuacji jako szkodliwą indoktrynację i przemoc psychiczną, a jako jedyne rozwiązanie oferują „wolny wybór” zabicia poczętego dziecka.
Te szykany idą znacznie dalej. Celem jest postraszenie i uciszenie, silnych w USA, środowisk pro-life. Departament Sprawiedliwości i FBI dokonały dziesiątek nalotów oddziałów antyterrorystycznych, które są opisywane jako polityczna broń agencji federalnych przeciwko obrońcom życia, zwolennikom Trumpa i tzw. konserwatywnym chrześcijanom. Departament Sprawiedliwości wdrożył najsurowsze kary dla tych obrońców życia, których „zidentyfikowano” jako niebezpiecznych przeciwników politycznych. Wielkim skandalem okazała się dyrektywa FBI, zgodnie z którą zaczęto wprowadzać tajnych agentów do parafii katolickich uznanych za najbardziej tradycjonalistyczne. Gdy ta sprawa wypłynęła do opinii publicznej i po proteście biskupów ten rodzaj inwigilacji oficjalnie zakończono. FBI jednak nadal stosowało rewizje w domach obrońców życia, aresztowania, grzywny, areszt, oskarżenia, a nawet przemoc fizyczną.
Sławna stała się sprawa Marka Houcka, katolika, znanego z działalności pro-life, ojca siedmiorga dzieci. Jest on założycielem i prezesem organizacji The King’s Men, która promuje uzdrawianie ofiar uzależnienia od pornografii oraz wartości chrześcijańskie wśród mężczyzn w USA. Regularnie chodził z 12-letnim synem pod placówkę aborcyjną, aby się modlić i proponować pomoc kobietom. Członek ochrony regularnie obrzucał wyzwiskami i insynuacjami jego nieletniego syna, a gdy próbował go dotknąć, ojciec go odtrącił. Za to został oskarżony o przeszkadzanie w aborcyjnym biznesie. Uniewinniono go i wydawało się, że sprawa jest zamknięta, ale któregoś ranka o świcie jego dom został zaatakowany przez brygadę antyterrorystyczną FBI, wyposażoną w ostrą broń, gotową do strzału. Dzieci i żona wpadły w panikę, a ojca ostentacyjnie aresztowano. Sąd go jednak ponownie uniewinnił. Przeproszenia nie było.
Obecnie toczy się wiele spraw przeciwko spokojnym ludziom, którzy pokojowo modlą się pod placówkami aborcyjnymi. Kilku osobom grozi wieloletnie więzienie, w tym ponad osiemdziesięcioletniej kobiecie, która przez wiele lat tylko chodziła śpiewać psalmy pod centrum aborcyjne.
Ruch pro-life w USA jest rzeczywistością, którą trudno ignorować. Jak to się zaczęło i jak wygląda obecnie?
Jak wspomniałam, aborcja została wymuszona na tym społeczeństwie przez decyzję Sądu Najwyższego w 1973 r. Był to czas tzw. Rewolucji Seksualnej oraz powstawania agresywnych ruchów feministycznych. Założycielka Planned Parenthood, Margaret Sanger (1879 – 1966), pierwszą placówkę medyczną oferującą aborcję założyła dla imigrantów, kolorowych i tzw. marginesu społecznego. Później ochoczo współpracowała z nazistami.
Powstała klasyczna sytuacja społeczna, gdy ludzie nie akceptują działań narzucanych z góry i ostro protestują. Pomimo upowszechniania licznych kłamstw, np. że tysiące kobiet umiera na skutek nielegalnych aborcji, wielu Amerykanów zaczęło upominać się o życie dzieci w łonach matek.
Pierwszą organizację pro-life, Human Life International, założył o. Paul Marx amerykański benedyktyn i socjolog z doświadczeniem akademickim. Rozumiał zagrożenie i był zdeterminowany, aby temu przeciwdziałać. Wybrał się incognito na strategiczne spotkanie NARAL-u (Narodowego Stowarzyszenia na rzecz Uchylenia Praw Zakazujących Aborcji). Organizacja ta powstała w 1969 r. i miała na celu lobbing, wypracowanie strategii oraz podejmowanie akcji prawnych w celu legalizacji aborcji. O. Marx opublikował stenogram z tego spotkania w sławnej książce „Wioślarze śmierci”, co obnażyło strategię zwolenników aborcji i w praktyce opóźniło jej legalizację o dwa lata. Z tego powodu był uznawany przez środowiska aborcyjne za największego wroga i nieustannie atakowany.
Jeździł po całym świecie starając się szkolić ludzi i budować sieć organizacji broniących ludzkiego życia w ramach Human Life International. Przyjechał także kilkukrotnie do Polski, wspierając nasze starania o wprowadzenie ustawy chroniącej poczęte dzieci. Dzięki niemu powstało biuro tej organizacji w Gdańsku, które istnieje do dzisiaj pod polską nazwą Klub Przyjaciół Ludzkiego Życia – Human Life International Polska (https://www.hli.org.pl)
Z czasem ruch pro-life w Ameryce stawał się coraz silniejszy. Powstało kilkadziesiąt dużych organizacji broniących życia oraz tysiące małych grup pomocowych, parafialnych, uniwersyteckich – nie tylko katolickich, ale również różnych odłamów protestanckich. Razem stanowią olbrzymią siłę społeczną. Spotykają się na Narodowym Marszu Życia w Waszyngtonie w rocznicę decyzji SN z 1973 r. W tych marszach biorą udział setki tysięcy ludzi, a przeważają młodzi. Badania opinii publicznej z ubiegłego roku wykazywały, że ok. 60% amerykańskiego społeczeństwa w większym lub mniejszym stopniu popiera obronę życia.
Dlaczego zatem Demokraci uczynili z aborcji sztandarowy element swojego programu?
Wydaje się im, że „wolność wyboru” jest dla nich argumentem. Robią to tak usilnie, promując zabijanie dzieci w okresie prenatalnym aż do porodu, że wygląda to tak, jakby wpadli w jakiś „aborcyjny amok”.
W tej propagandowej kampanii używane są kłamliwe argumenty. Na przykład wiceprezydent Kamala Harris nieustannie głosi, że „Pan Bóg popiera aborcję, bo to jest pomoc dla kobiet!”.
Do tego dochodzi „fobia ekologiczna”, która zakłada, że każde nowo narodzone dziecko wnosi na świat ślad węglowy, co jest bardzo szkodliwe, więc dzieci nie powinny się rodzić. W ogóle pojawiły się postulaty drastycznego zmniejszenia populacji świata z obecnych 8 miliardów na jeden tzw. złoty miliard. Dane za ostatnie lata pokazują, że także w USA rodzi się coraz mniej dzieci i dramatycznego kryzysu nie widać tylko z powodu olbrzymiej, niekontrolowanej imigracji z południa.
Do tego dochodzą coraz poważniejsze problemy gospodarcze i coraz więcej ludzi dostrzega, że w ich programie „coś nie gra” i zaczyna popierać Republikanów i Donalda Trumpa, co potwierdzają kolejne sondaże przedwyborcze.
Ludziom zależy też na obronie własnej wolności. Wielu Amerykanów ma otwarte oczy i zdaje sobie sprawę, że jeżeli po raz pierwszy w historii można skazać byłego prezydenta w spreparowanej i ustawionej sprawie, to także można to zrobić każdemu z nich, według starej lewackiej zasady „daj mi człowieka, a my znajdziemy odpowiedni paragraf”.
Czy obecnie bycie pro-life oznacza automatyczne opowiedzenie się po jednej ze stron politycznego sporu?
I tak, i nie! Problem jest bardzo złożony, zagmatwany politycznie, finansowo, emocjonalnie itd. Obecnie jednak ostra promocja ekstremalnej aborcji aż do urodzenia zwiększa konfrontację. Faktem jest, że ta polaryzacja powoduje coraz wyraźniejsze rozwarstwienie społeczne w tym temacie. Praktycznie już nie istnieją Demokraci pro-life, a nieliczni posłowie tej opcji nie mogą liczyć na dalsze poparcie swojej partii podczas kolejnych wyborów. Również strona republikańska staje się coraz bardziej monolityczna, zjednoczona wokół Donalda Trumpa, który jako jedyny w historii prezydent USA wziął aktywny udział w Marszu dla Życia w Waszyngtonie.
Jakie widzi Pani perspektywy dla obrony życia w USA w kontekście nadchodzących wyborów?
Podczas ostatniej debaty w CNN pomiędzy Joe Bidenem a Donaldem Trumpem okazało się, że obecny prezydent jest w tak złym stanie zdrowia i wykazuje objawy tak poważnej, starczej demencji, że praktycznie nie nadaje się na przywódcę tak wielkiego, atomowego imperium jak Stany Zjednoczone. Tego nie dało się ukryć i wielu ludzi zadaje sobie niepokojące pytanie, kto tak naprawdę obecnie rządzi w USA? O co w tym wszystkim chodzi?
Podczas tej debaty padło pytanie o aborcję. Nie było żadnych zaskoczeń. Trump jednoznacznie podkreślił, że to on mianował dwóch sędziów Sądu Najwyższego, dzięki czemu było możliwe obalenie aborcyjnego orzeczenia z 1973 r. Stwierdził też krótko, że w pełni popiera i będzie popierał decyzję Sądu Najwyższego. Zaznaczył przy tym, że zakaz aborcji wcale nie oznacza skazywania kobiet na śmierć, gdyż zawsze są takie wyjątki, jak ochrona życia czy zdrowia kobiety. Była to odpowiedź na potężną propagandową akcję, której celem było wmawianie, że kobiety będą umierały na skutek naturalnego poronienia czy innych powikłań ciążowych, bo zakaz aborcji zabroni lekarzom udzielania im pomocy. To typowy fejk, który wymagał sprostowania.
Natomiast Joe Biden bełkotliwie poparł „prawo kobiet do aborcji aż do porodu” i zadeklarował, że zrobi wszystko, co tylko możliwe, aby podważyć decyzję Sądu Najwyższego.
Tak więc staje się coraz bardziej jasne, że ochrona życia jest jednym z najważniejszych elementów w batalii o władzę nad światem, nie tylko w USA. Proszę zwrócić uwagę na podobieństwa do obecnej sytuacji w Polsce.
Donald Tramp zjednoczył Partię Republikańską i ma olbrzymią szansę wygrać zbliżające się wybory, co potwierdzają kolejne sondaże. Słupki poparcia dla niego nieustannie rosną. Stwarza to wielką nadzieję na ustabilizowanie napięć społecznych i wygraną obrońców życia.
Niemniej Demokraci idą na całość, a do wyborów, które mają się obyć w listopadzie jest jeszcze kilka miesięcy. Sytuacja rozwija się bardzo dynamicznie i wiele się jeszcze może wydarzyć. Batalia trwa.